środa, 27 maja 2015

Satysfakcja życiowa? Każdy ją ma.


Ludzie różni są. Jedni są asertywni inni asertywni nie są. Jedni dążą do współpracy inni unikają jej jak ognia.

Brak asertywności i brak współpracy powoduje, że ludzie się unikają. Jeśli jest współpraca, ale brak asertywności ludzie się przystosują. Asertywność i brak współpracy rodzi rywalizację – każdy przekonuje do moje mojsze. Współpraca i asertywność daje największe szanse na pracę w zespole, gdzie napotkane konflikty rozwiąże się bez problemów. A po środku, tam gdzie królują zachowania zdrowe – świadoma współpraca i świadoma asertywność - łatwo osiągalny jest kompromis w każdym temacie.

Zdarza Ci się mówić co innego, niż myślisz? W pracy albo w domu bierzesz na siebie obowiązki, które należą do innych albo inni mogą je wykonać? Oni - ci inni - jednak ani ich nie wykonują, ani nie odwzajemniają się tym samym kiedykolwiek, ani nawet nie zauważają, że mogliby Ci jakoś „ulżyć”.

Zdarza Ci się czuć upokorzenie albo ośmieszenie albo lekceważenie i nie bardzo wiesz, jak masz się w tej sytuacji zachować? Unikasz rozmowy na trudny temat, żeby nie zepsuć relacji, bo szkoda „nerwów”. Jeśli tak, to warto przypomnieć sobie filozofię asertywności.

Po pierwsze, masz prawo do robienia tego, co chcesz dopóty, dopóki nie rani to kogoś innego. Po drugie, masz prawo do zachowania swojej godności poprzez asertywne zachowanie, nawet jeśli to rani kogoś innego dopóty, dopóki Twoje intencje nie są agresywne tylko asertywne. Po trzecie, masz prawo do przedstawiania innym swoich próśb dopóty, dopóki uznajesz, że druga strona ma prawo odmówić. Po czwarte, istnieją takie sytuacje między ludźmi, w których prawa nie są oczywiste. Zawsze jednak masz prawo do przedyskutowania tej sprawy z drugą osobą. Po piąte, masz prawo do korzystania ze swoich praw. Jeśli z nich nie korzystasz, to godzisz się na odebranie ich sobie.

Teraz już wiesz, że warto planować swoją przyszłość, biorąc pod uwagę swoje należne prawa. Tak postępują ludzie, którzy intensywniej przeżywają swoją satysfakcję życiową. Zwykle charakteryzuje ich aktywność, dobre relacje społeczne i dobre zdrowie.

Zachowania asertywne niosą za sobą wiele korzyści. Zachowując się asertywnie, unikamy manipulacji. Lepiej czujemy się sami ze sobą, częściej odczuwamy przyjemne emocje, rzadziej doświadczamy stresu, a w konsekwencji żyjemy dłużej.

Osoby, od których uczyłam się asertywności, przekonały mnie, że asertywność nie jest jedynie kompetencją osobistą. Jest filozofią życiową, programem profilaktycznym, który - wdrażany dzień po dniu - zapewnia satysfakcję w życiu i wzmacnia rozwój osobisty.

Człowiek asertywny dlatego, że ufa sobie, jest pewny siebie, racjonalnie ufa innym ludziom i zachowuje się wobec nich w sposób autentyczny, otwarty, szczery i uczciwy. I najważniejsze – w sposób adekwatny. Osoba asertywna zachowuje się w sposób, który sama szanuje. Jest świadoma własnych ograniczeń i akceptuje je. Bez względu na to, czy wygrała, przegrała, czy zremisowała zachowuje szacunek dla samej siebie.

Dlaczego czasem rezygnuję z zachowań asertywnych? Kiedy poszerzam spektrum zachowań asertywnych w środowisku, część osób próbuje ograniczyć lub zerwać kontakt ze mną. To ci, którzy przyzwyczaili się do wykorzystywania lub obciążania odpowiedzialnością za siebie, innych. Takim ludziom, zwłaszcza w sytuacjach społecznych, zawodowych rzadko zależy na posiadaniu współpracowników, czy pracowników asertywnych, chyba, że asertywność jest wykorzystywana do konkretnych działań zawodowych (np. osoba asertywna „robi” dobry PR swojej grupy zawodowej). Osoba asertywna może być postrzegana jako „niewygodny pracownik”, który jasno precyzuje swoje potrzeby zawodowe, prawa pracownicze, itp. To oczywiste, wszak punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dla osiągnięcia satysfakcji życiowej asertywnym być warto!

niedziela, 24 maja 2015

Aby przetrwać w pracy i nie zwariować, nazywaj swoje emocje


Wszyscy posiadamy ciemne, a nawet mroczne tajemnice, niedokończone sprawy, nie załatwione problemy, nietknięte obszary "życia wewnętrznego". Wszyscy nosimy w sobie swoje dzieciństwo, a doświadczenia z tego okresu w znacznym stopniu warunkują nasze obecne społeczne relacje. Również te w pracy zawodowej.

Powszechnie wiadomo, że w dzisiejszych czasach charakter pracy zawodowej sprawia, że więcej czasu spędzamy z klientami, współpracownikami, szefem, niż z osobami bliskimi. Pracować trzeba nawet wówczas, gdy pojawiają się przykre uczucia wobec klientów, współpracowników, czy szefa. Do takich emocji należą złość, wściekłość, nienawiść, rozczarowanie, frustracja.

Aby przetrwać w pracy i nie zwariować, potrzebna jest świadomość własnych uczuć i potrzeb. Ta pomaga rozpoznać, skąd pochodzi rozczarowanie. W pracy, w sytuacjach społecznych, często rezygnujemy z żądania natychmiastowego zaspokojenia naszych aktualnych potrzeb. Ważne jest natomiast, abyśmy nauczyli się postrzegać je i doświadczać ich w świadomy sposób. Wówczas sami o sobie decydujemy, realizujemy swoje plany. Jesteśmy podmiotem a nie przedmiotem. Bliżej nam do partnerstwa, niż do poddaństwa.

W pracy przydatna jest umiejętność nie tylko brania, ale i dawania. Wspólny cel, a konkretnie solidarność wobec wspólnego celu realizowanego w zespole, tworzy głębszą więź aniżeli to, co zazwyczaj nazywamy sympatią. W trakcie współpracy, systematycznie pogłębia się zaufanie, akceptacja i szacunek do drugiej osoby. No chyba, że to nie współpraca, tylko jedna wielka ściema, manipulacja.

Jeśli potrafimy przyjmować odpowiedzialność za wszystko, co nas spotyka, co robimy to jesteśmy na najlepszej drodze do rozwoju osobistego. Ważne jest nasze nastawienie i system przekonań – to na nich budujemy cały nasz świat.

Liczba światów w miejscu pracy jest zależna od liczby pracowników w zespole. Czym jest twój świat? Kim jesteś w swoim świecie? W jaki sposób łączysz się z wieloma światami klientów, współpracowników, szefów?

Jeśli jesteśmy zbyt oddaleni od siebie, a więc gdy dystans jest zbyt wielki, szansa na porozumienie maleje. Podobnie jest, gdy zbyt silnie stapiamy się z drugą osobą, a więc dystans jest zbyt mały – współpraca na tym cierpi. Tylko odpowiedni dystans pozwala na konstruktywne współdziałanie.

Współpraca jest możliwa – konsekwentne poznawanie światów innych ludzi. Gdy odnajdziemy w sobie skłonność do podsycania emocji lub dramatyzowania, warto z sympatią, akceptacją zarejestrować ich istnienie, ale nie warto dopuścić, by przejęły kontrolę nad naszymi zachowaniami. Często, gdy czujemy się przez kogoś zranieni, skrzywdzeni, dotknięci, próbujemy dociec, czemu tak się stało. Poszukiwanie przyczyn odciąga nas od doświadczania uczuć – czuję ból, smutek, złość, bo ktoś mnie oszukał, okłamał, publicznie zbeształ, podważył moje kompetencje. Zamykam się na doznania, nie mówię o nich, nie komunikuję, przechodząc na poziom intelektualnej dyskusji, wręcz filozoficznego dyskursu – dlaczego? Jedyne, co osiągam poprzez analizowanie i szukanie przyczyn to zajęcie mojego umysłu, czasem, o zgrozo szukaniem winnego – wtedy nie wiem, jak czuje to moje ciało?

Życie wewnętrzne – każdy jakieś ma. Jedni używają głównie słów i pojęć, inni chętnie posługują się wyobrażeniami, są też osoby szczególnie wyczulone na sygnały pochodzące z ciała i do takich się zaliczam.

O czym mówią sygnały z ciała? O emocjach. Rozpoznaję je, nazywam i umiem je interpretować. Rozumiem też przyczyny ich powstania. Ta zdolność rozpoznawania różnicy między uczuciami a działaniami daje mi szansę przyjąć odpowiedzialność za siebie, za swoje zachowania. Mogę panować nad emocjami tak, aby były adekwatne do sytuacji, która je wywołała. Wyrażenie złości zmniejsza moją frustrację. Odczuwanie emocji motywuje mnie, pozwala też na samokontrolę – umiem sama zaplanować zadania i sposób, w jaki je wykonam. To sprawia, że rośnie moja satysfakcja z osiągniętych wyników. Rozumiem nie tylko swoje emocje, umiem rozumieć punkt widzenia innej osoby. Potrafię wyjaśnić nieporozumienia, gdy inni ludzie „przypisują” mi swoje emocje albo … wskazują je jako powód swojego zachowania.

Daniel Goleman, autor wielu książek o inteligencji emocjonalnej podkreśla, że ludzie inteligentni emocjonalnie nie pozwalają, aby emocje kierowały ich życiem, wykorzystują oni swoje myślenie do kierowania emocjami. Kiedy człowiek wyraża emocje, dostarcza innym informacji o tym, co czuje i jak ocenia sytuację oraz jakie są jego intencje i zamiary. To z ekspresji wyrażanej przez innych ludzi interpretujemy i przewidujemy ich zachowania.

Ludzie mogą starać się wywołać określone zachowania innych ludzi: złość może prowadzić do czyjejś uległości, a smutek może wpływać na współczucie, natomiast wdzięczność nagradzać za okazaną pomoc. O Trójkącie Dramatycznym i rolach Ofiary, Wybawcy i Prześladowcy pisałam 13 kwietnia 2015 r. w poście Przeludnienie świata doprowadziło do tego, że w jednym człowieku żyje wielu ludzi.

Nazywanie emocji i ich rozumienie chroni ludzi przed doświadczaniem przykrych emocji i stresu. Gdy ludzie posiadają większy dostęp do swoich emocji i radzą sobie z ich nazywaniem łatwiej i częściej przeżywają pozytywny nastrój. To właśnie decyduje o osiąganiu sukcesów. Jednocześnie te umiejętności są bardzo pożądane we współczesnym życiu zawodowym, w tym w zarządzaniu.

wtorek, 19 maja 2015

Choroby cywilizacyjne – Lubię to!

Świat przyspiesza każdego dnia. Jest tyle rzeczy do zrobienia. Jak znaleźć na wszystko czas? Jak zadbać o dobre relacje z innymi, kiedy realizacja moich planów jest zagrożona?

Jest taki termin „prokrastynacja”. Odnosi się do sytuacji człowieka, który nieustannie przekłada pewne czynności na później i obejmuje wszystkie dziedziny życia. 
Mam wrażenie, że w jakimś stopniu ten problem również mnie dotyczy. Wykonanie pewnych zadań odkładam na później tak długo, jak tylko się da. Nie mam pojęcia dlaczego? – z lenistwa? ze strachu przed porażką? A może ze strachu przed sukcesem? Nie mam pojęcia, ale obawiam się, że jeśli nie zacznę tego kontrolować, ten stan zacznie decydować o moim życiu. Trzeba wiedzieć kiedy jest czas na „nicnierobienie”, a kiedy się zmotywować do działania. Nicnierobienie to pierwszy krok do depresji, a nadmierne angażowanie się we wszystkie sprawy to zbliżanie się do nerwicy. Norma jest zazwyczaj po środku.

Jest też taki termin „ruminacja”, czyli żałowanie, że co prawda wykonałam zadanie, ale można było to zrobić tak, albo inaczej, albo jeszcze inaczej. Po podjęciu decyzji natychmiast zaczynam dostrzegać ogromne walory rozwiązania, którego nie wybrałam. Ruminacją nie warto się przejmować dopóty, dopóki nie powstrzymuje nas przed życiem pełnią życia w teraźniejszości. Jeśli jednak włącza nam się czarnowidztwo: „nic nie umiem zrobić dobrze” – czas na poważne zmiany.

Z ruminacją i prokrastynacją związane są tak zwane sytuacje unikania i dążenia. W moim przypadku dotyczy to obecnie podjęcia systematycznej aktywności fizycznej, czy wprowadzenia jakiejś diety. Podjęłam już decyzję, zbliża się ta data, a ja zaczynam mieć wątpliwości. Taką sytuację określa się jako konflikt dążenia i unikania, nierozdzielną parę sił o dwóch przeciwstawnych wektorach, tym silniejszych, im ważniejszej dotyczą sprawy.

Ruminacja i prokrastynacja to dwa obco brzmiące słowa, ale jakże bliskie i znane zachowania. Odkładam na później i rozpamiętuję coraz więcej, bo żyję w pośpiechu, w natłoku informacji, które nie zawsze przyswajam. Mam tu na myśli takie terminy, jak chlorella, sprulina, cytryniec chiński, młody jęczmień, chia, itd. W takim chaosie nie jest łatwo szybko zdecydować, co jest dla mnie dobre, a co złe. Jak to mawiała Scarlet O’Hara? – Jutro się zastanowię co zrobić, żeby go odzyskać. W końcu jutro też jest dzień.

Żeby jednak w kolejnym dniu osiągnąć sukces powinnam przestać zajmować się zadaniami, które mogą poczekać. Teoretycznie możliwe. Po drugie powinnam odmówić pomocy innym przy mało ważnych czynnościach i zabrać się za realizację własnych, ważnych planów. Teoretycznie możliwe. Po trzecie, nie ma co czekać na właściwy czas, atmosferę lub wenę tylko od razu zacząć działać. Teoretycznie możliwe. Odkładanie spraw na później przynosi więcej problemów niż ich rozwiązuje. Zwykle, gdy jest coś do zrobienia, a tego unikamy, albo zajmujemy się innymi, „przyjemniejszymi” zadaniami, uruchamia się poczucie winy i związany z tym niepokój. Pojawia się napięcie, rozdrażnienie i konflikt z innymi wisi w powietrzu. Pamiętam dobrze ten stan, gdy „rzucałam palenie tytoniu”. Praktycznie jest możliwe. Zrobiłam to.

niedziela, 17 maja 2015

Kiedy dowiedziałaś się, że jesteś kobietą?

W ostatnich dniach miałam okazję „pofilozofować” na zadany temat: Kiedy dowiedziałaś się, że jesteś kobietą?

Ja, kobieta nie tylko zdeklarowana, ale znana z zachowań tolerancyjnych, rzadko wdaję się w dyskusję na tak wąskie tematy. Bo jak tu mówić o kobietach, nie mówiąc o mężczyznach i o Człowieku w ogóle?

Jestem kobietą od … zawsze. Na początku dostrzegałam podział na chłopców, dziewczynki i dorosłych. Chłopcy i dziewczynki trzymali się razem i solidaryzowali przeciwko dorosłym, a konkretnie przeciwko nakazom i zakazom. Potem była wielka burza hormonów i rozpoczął się bunt przeciwko … sobie – przetłuszczone włosy, niechciane krosty, jakieś włosy pod pachami, krągłości tu i tam. No właśnie. Jedne miały, inne wyczekiwały. Świat się znów przeformułował. Byli chłopcy, z którymi się kumplowałam, ale pojawiły się przyjaciółki i rywalki, no i dorośli zmienili swoje zachowanie – za wszelką cenę chcieli chronić mnie przed złem „tego świata”.

Kiedy dowiedziałam się, że jestem kobietą? Pierwsza myśl biegnie do mojego ojca, który pocałował moją dłoń. Nie był to całus taty, który bawi się z córeczką. Odebrałam ten gest jako symbol głębokiego szacunku, sympatii i przyjaźni dla kobiety. To zobowiązywało. Nie jestem pewna, czy to było wtedy gdy kończyłam 18 lat, czy to był dzień mojego ślubu – fakt, że pocałował mnie w rękę w ten szczególny sposób. I tu czas na najważniejsze wyznanie: córka, matka, babka, przyjaciółka, pracownik, itd. to role, które narzuca mi świat zewnętrzny, sytuacja życiowa, a kobietą jestem i już. Jestem kobietą z bagażem przesądów i stereotypów, które mi pomagają w życiu. Jestem ich świadoma i czasem je pielęgnuję.

Kobieta to brzmi dumnie. Kobieta to bogini. Natura. Kobieta kręci głową mężczyzny, który jest głową rodziny. Ach, kobietą być nareszcie. A najbardziej o tym marzę, kiedy piorę ci koszule, albo ... naleśniki smażę - śpiewała przewrotnie A. Majewska. Kobieta daje życie. Gdzie diabeł nie może, kobieta „da radę”. Itd., itp.

Początki życia społecznego to matriarchat, w którym przeważające znaczenie miały kobiety. Stanowiły siłę i do nich należała władza. Mężczyźni zajmowali podrzędną rolę - głównie zajmowali się łowiectwem, co trzymało ich daleko od domów. Kobiety zajmowały się domem, dziećmi, zbieractwem, wymyślaniem strategii na przetrwanie. Potem nastąpiła zmiana sił. Zaczęły się czasy opresji patriarchalnej – kobiety w życiu społecznym zajmowały i odgrywały narzucone role. Pojawiło się zjawisko seksizmu, polegające na świadomym i wrogim zachowaniu wobec kobiet, których rolę zredukowano do funkcji biologicznych. Utrwalano przekonanie, że kobieta to słabsza płeć, należąca do gorszej i niższej klasy.

W społeczeństwie patriarchatu panuje kult walki, rywalizacji i wojny, czego skutkiem są: cierpienie, głód i dominacja oraz systemy oparte na strachu i przemocy. Mężczyzna to surowy i bezwzględny bóg. Mężczyźni posiadają i tworzą systemy władzy, które prowadzą do ucisku kobiet. Pojawiają się takie zjawiska jak molestowanie, gwałty, prostytucja, pornografia. Hola. Hola. Kobiety biorą w tym udział - o zgrozo.

Socjalizacja zaczyna się od pierwszych lat dziecka. Dom rodzinny i najbliższe otoczenie wskazują stereotypowe wzorce płci. Męski wzorzec i kobiecy wzorzec różnią się od siebie, ale zawierają w sobie elementy wypracowane w przeszłości przez społeczeństwa matriarchatu i patriarchatu. To też od nas kobiet (matek) zależy, jaką kobietą, jakim mężczyzną będzie nasza córka, nasz syn.

Również różnice pomiędzy kobiecością i męskością nie wyrastają jedynie z natury, ale są wytworem patriarchatu. Płeć odnosi się wyłącznie do czynników fizjologicznych – mamy płeć męską lub żeńską. Ale mamy i rodzaj, czyli gender, który odnosi się do sfery zachowań, odczuć i myśli. Płeć to kategoria biologiczna, rodzaj to kategoria psychologiczna i kulturalna.

Może to kultura patriarchalna, która wywiera na kobietę ogromną presję jest paradoksalnie źródłem siły, tych kobiet, które podejmują w dzisiejszym świecie walkę o swoje należne prawa? Walka zawsze kojarzy mi się z wrogiem. S. Lec napisał Twarz wroga przeraża mnie wtedy, gdy widzę, jak bardzo jest podobna do mojej. Wolność jest dla mnie ważną wartością, czasem się o nią upominam, czasem zabieram ją innym.

Dzisiejszy świat stał się bardziej tolerancyjny dla "narzuconych" ról płciowych. Nie dziwi już tata zajmujący się małym dzieckiem, ani mama dająca bezpieczeństwo ekonomiczne. Różnica płci nie oznacza konieczności wrogiej walki. A jeśli już mamy walczyć, to o przestrzeganie praw Człowieka, bo to prawa, które w równej mierze dotyczą i kobiet i mężczyzn. 

A ty, kiedy dowiedziałaś się, że jesteś kobietą? Kiedy dowiedziałeś się, że jesteś mężczyzną?

niedziela, 10 maja 2015

Człowiek człowiekowi łomem




Człowiek człowiekowi łomem

Człowiek człowiekowi gromem

Lecz ty się nie daj zgłuszyć

Lecz ty się nie daj skruszyć

Tak się do mnie Stachura przykleił, bo kto lepiej to wyrazi? Lepiej, czyli bez rozlewającej się na innych złości i narzekania na to, jak to teraz jest źle, bo – kiedyś to było lepiej, inaczej.

Inaczej. To fakt. Ale, czy lepiej? Mamy taką tendencję, by zajmować się przeszłością, oceniać ją, tęsknić do czegoś, co już dawno za nami. Tymczasem – „To se ne vrati”. Taki stan bycia „gdzieś tam” oznacza, że nie jesteśmy obecni „w pełni” w naszym codziennym życiu. Rozmijamy się ze wszystkim i ze wszystkimi. Nie zauważamy uśmiechu sąsiada, a jeśli nawet zauważymy, to dziwimy się – „co on się tak śmieje, jak głupi do sera”?
Podobnie traktujemy naszą przyszłość – mamy nadzieję, że jutro będzie ładniejsza pogoda, poprawi się nasze zdrowie, znajdziemy czas na spotkanie z kimś dawno niewidzianym. Mamy nadzieję. Uważamy, że jutro będzie nam się lepiej powodziło, łatwiej będziemy znosić trudy dnia dzisiejszego.

Czyli jest tak: kiedyś było lepiej i kiedyś będzie lepiej – skupiając się na przeszłości i przyszłości zaniedbujemy koncentrację na tym, co teraz – na obecnej sytuacji? Dlaczego? Bo zawsze tak robiliśmy?

Czy wam też się wydaje, że kiedy jesteśmy zadowoleni z życia, to czasem zdarza się tak, że inni nas pytają – co ci tak wesoło? Jak się złościmy, możemy usłyszeć – złość piękności szkodzi. Na smutek, który dopada od czasu do czasu każdego z nas, też są utarte regułki – Nie martw się, głowa do góry. A gdy dopadnie nas zwątpienie, czujemy przeciążenie, zawsze znajdzie się ktoś, kto podtrzyma na duchu słowami – Dasz radę. Damy radę. Sama czasem tak reaguję.

I tak, nawet o tym nie wiedząc, inni ludzie pouczają innych ludzi: „nie czuj tego, co czujesz, nie okazuj emocji, które przeżywasz”. Świat jest pełen „dobrych rad”, ironii, prześmiewczych reakcji, lekceważenia i krytyki. Pół biedy, gdy wiesz jakie emocje i dlaczego przeżywasz, i mimo wszystko, wyrażasz je wobec konkretnych osób w konkretnej sytuacji. Dobrze jest jeśli uważasz swoje emocje za coś naturalnego, co kieruje również twoimi zachowaniami.
Oczywiste jest, że nie wszystkie emocje i nie w każdej sytuacji należy wyrażać natychmiast. Zainspirowała mnie gdzieś przeczytana metafora porównująca umiejętność wyrażania emocji z umiejętnością posługiwania się hamulcem w aucie. Częste używanie hamulca, trzymanie nogi na hamulcu cały czas, czy nie używanie hamulca w ogóle skończyłoby się katastrofą. Jeśli więc wmawiam sobie, że nic się nie dzieje, gdy w istocie dzieje się coś, co mi przeszkadza, to prowadzi to do kilku negatywnych konsekwencji.
Nie mówiąc nikomu, co mnie irytuje, a najczęściej ma to związek z jakimś zachowaniem innej osoby, wprowadzam otoczenie w błąd. Zarówno ta osoba (co mnie drażni) jak i otoczenie mogą jeszcze długo pozostać w fałszywym przekonaniu, że wszystko jest w porządku.
Udając, że problemu nie ma, tracę szansę na jego rozwiązanie i wychodzi na to, że wszyscy myślą, że ja lubię to, czego nie lubię. Taki paradoks. Ten, kto nie wyraża wobec innych swych przykrych emocji, tłumaczy to chęcią zachowania „świętego spokoju” albo chęcią utrzymania dobrych stosunków z otoczeniem. Tymczasem nie ma spokoju – bo jest naładowany napięciem czy frustracją, ani dobrych stosunków - bo jego niewyrażana frustracja przeradza się w niechęć, wrogość, a czasem wręcz nienawiść, a przynajmniej obojętność.
Zatraca się sens. Sens życia nie jest dany, raczej jest zadany. Trzeba go szukać wytrwale i cierpliwie. Co potrafiłam dać najlepszego innym i światu, co wzięłam i dostałam od tych, których znałam i co już odeszli? Bardzo wiele. A moje sensy na przyszłość? Wiele pragnień realizuję, inne się zdezaktualizowały, inne aktualizuję, np. te dotyczące drogi zawodowej.
Ciągle mam poczucie, że jestem w drodze – to pozwala mi złapać dystans do siebie, do innych, do przeszłości, przyszłości i tego, co dzieje się „tu i teraz”. Kiedyś było inaczej :-)

poniedziałek, 4 maja 2015

Żeby śmierć można było na raty odespać




Smutek łączy się ze stratą. Największa strata to śmierć. Jedno jest pewne – wszyscy umrzemy. Każdy z nas w końcu odejdzie. Właśnie „odejdzie” – czarujemy rzeczywistość. Odejście daje nadzieję powrotu, gdy tymczasem śmierć jest nieodwracalna.

Rozwój nauki, medycyny, farmakologii mami nas i podsyca nadzieję, że mamy wpływ na datę własnej śmierci. Moda na zdrowy tryb życia temu wtóruje.

Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że tak bardzo nie chcemy godzić się na śmierć, na cierpienie, na przykre uczucia, że kreujemy rzeczywistość, w której zaprzeczamy ich istnieniu. „Damy radę” – zaciskamy zęby, robimy dobrą minę do złej gry, wykrzywiamy usta w uśmiechu po to, by pokazać sobie i światu, jak świetnie radzimy sobie z codziennymi troskami. Takie postępowanie chroni nas przed tym, co nieprzyjemne. Spychamy gdzieś na samo dno trudne emocje i może nawet sami zaczynamy wierzyć, że ich nie ma.

Paradoksalnie to właśnie przybliża nas do śmierci. Odcinanie się od uczuć prowadzi do zobojętnienia. Życie przestaje smucić i boleć, ale też coraz mniej zaczynamy się cieszyć i zachwycać prostymi sprawami. Rośnie w nas brak zaangażowania w to, co robimy.

Obojętnieją też relacje z innymi, bo dbając o własny komfort, próbujemy innych obarczyć odpowiedzialnością za to, co nas spotyka. Pretensje, smutek, rozpacz, żal, poczucie winy – warto się skonfrontować z całym tym bagażem „z przeszłości”.

Każda śmierć jest trudna do zaakceptowania. Odszedł Człowiek. Człowiek, który skupiał wokół siebie wielu ludzi. Kim wtedy byliśmy? Część z nas rozpoczynała pracę, inni ją kończyli, opowiadali niewiarygodnie brzmiące historie o tym, jak zmienił się świat. Dziś bliżej mi do tych drugich.

Odszedł Człowiek. Co o nim wiemy? Niewiele. Dociera do nas powoli, że wszystko odchodzi bezpowrotnie. Nasza przeszłość, niespełnione marzenia, niezrealizowane plany. Smutne. Oglądając się wstecz mamy czasem wrażenie zmarnowanego czasu. Żyjemy „tu i teraz”, pospiesznie, nie mamy czasu spotkać się ze znajomymi. Coraz częściej dowiadujemy się, że serce jednego z nas przestało bić. I nic. Pytamy dlaczego? Uświadamiamy sobie naszą bezradność. Buntujemy się przeciwko tej chwili. Strata zawsze boli. Śmierć przychodzi po wszystkich i nie da się przed nią uciec. Bezczynnie czekać na jej przyjście? „Ludzie tak szybko odchodzą”… dopiero gdy ich nie ma wśród nas, zdajemy sobie sprawę ile jeszcze mogliśmy im powiedzieć. „Żeby śmierć można było na raty odespać!