czwartek, 30 kwietnia 2015

Czasem trzeba zamilknąć, żeby zostać wysłuchanym.



Każdy człowiek odczuwa potrzebę wpływu na drugiego człowieka, by ten zrobił niekoniecznie coś, co sam chce. To potrzeba władzy. Chęć i umiejętność skutecznego oddziaływania na zachowania, sposób myślenia, opinie, emocje drugiej osoby albo grupy.

Wszyscy sprawujemy władzę i władzy się w jakiś sposób podporządkowujemy. Rodzic sprawujący władzę nad dzieckiem zaspakaja jego potrzeby – karmi, tuli, pokazuje świat. Dziecko wyposażone w krzyk i uśmiech, niejako wymusza na rodzicu karmienie, noszenie na rękach, czyli też posiada władzę.

Źródłem władzy są zasoby, które ma każdy człowiek, szczególnie te zasoby, które są atrakcyjne dla innego człowieka. Jeśli mam coś, czego Ty nie masz lub odwrotnie, to jedno z nas może oddziaływać na drugie.

Są rozmaite sposoby wywierania wpływu, uczymy się ich od chwili narodzin i modyfikujemy przez całe życie. Dość powszechny sposób sprawowania władzy polega na użyciu siły. Ludzie utrwalają w sobie taki sposób, jeżeli użycie przewagi fizycznej przynosi nagrody. Inny sposób to współpraca, negocjacje, umiejętność wymiany zasobów – wymaga to określonych kompetencji społecznych. Niektórzy posiadają władzę, nie wiedząc, że ją mają – na przykład kobieta, która dba o swoją atrakcyjność, prezentując jakiś pogląd może stać się wzorem do naśladowania.

W życiu zawodowym źródłem władzy są nagrody, sankcje, autorytet, a także formalna pozycja w układzie zależności. Gdy ktoś jest ode mnie zależny mogę sprawować nad nim władzę. Co to znaczy? Mogę wykazywać swoją dominację, przewagę nad innymi ludźmi, ale też mogę wywierać wpływ na innych, żeby osiągnąć jakiś cel ważny nie tylko dla mnie. Wówczas inni, wykorzystując swoje zasoby, będą pomagać mi osiągnąć „mój” cel, który teraz stał się już ich celem.

W komedii Stanisława Barei z 1972 r. „Poszukiwany, poszukiwana” rozbawia mnie i zasmuca scena dotycząca „wiecznego dyrektora” – „Mój mąż? Mój mąż jest z zawodu dyrektorem”.

Wieczny dyrektor po latach sprawowania władzy zaczyna myśleć, że to nie stanowisko czyni go wielkim, lecz jego osobiste właściwości. Podwładni nie odnoszą sukcesu. Sukces jest tylko dlatego, że ON nimi zarządza. Jeśli sukcesów brak, to tylko z tego powodu, że podwładni są głupi i leniwi, bynajmniej nie dlatego, że rządy niewłaściwe.

Najbardziej w sobie i innych cenię autentyczność. Dobry szef to ktoś doświadczony, kto potrafi zarządzać sobą, kto siebie szanuje, bo to daje nadzieję, że będzie potrafił tak samo postępować wobec swoich podwładnych.

Dominacja jednych nad drugimi to norma życia społecznego również u zwierząt. Życie w stadzie ma swoje zalety, na przykład wiele par oczu i uszu wspomaga ochronę przed innymi drapieżnikami. Ale życie stadne jest źródłem wielu problemów, związanych na przykład z rywalizacją. Każdy chce mieć lepszy dostęp do pożywienia, wygodniejszego noclegu czy, jak najbliższej pozycji względem przywódcy.

Ustalenie hierarchii służy nie tylko tym, którzy stoją najwyżej. Wszystkim obniża stres i pozwala oszczędzić energię, a czasem uchronić życie dzięki rezygnacji z walki o dominację z silniejszym. I to, co najbardziej pociąga – hierarchia nie jest raz na zawsze ustalona – ten kto dziś znajduje się w niej niżej, może przeczekać rządy samca alfa i w odpowiednim momencie zająć jego miejsce lub przesunąć się w górę drabiny społecznej. Czy będzie lepszym przywódcą? Nie ma żadnej gwarancji. No, chyba, że wsłucha się w siebie i głos ludu, skorzysta ze swojego doświadczenia, będzie miał cele i pomysły, jak zaangażować innych do ich realizacji i najważniejsze - cierpliwość w oczekiwaniu na sukcesy.



czwartek, 23 kwietnia 2015

ja jestem ja, ty jesteś ty, ja nie jestem ty, ty nie jesteś ja




Ludzie są do siebie podobni. Córki są podobne do matek albo ojców. Czasami. Dziewczyny są podobne do aktorek, modelek i innych postaci z katalogu „znane, lubiane i podziwiane”. Niektórzy mężczyźni również kojarzą się ze znanymi postaciami. Takie podobieństwo wynika ze skojarzeń tego, co widzimy albo czujemy z tym, co kiedyś poznaliśmy, doświadczyliśmy.To dlatego o wyniosłych kobietach mówi się czasem królewna z bajki a na rozmarzonego mężczyznę Piotruś Pan.


Jeśli, dopiero co, poznana osoba skojarzy nam się z daleką krewną, z którą jesteśmy skonfliktowani od lat, możemy nieświadomie przenieść przykre uczucia żywione do krewnej – antypatię, uprzedzenia, nieufność - na tę osobę. Będzie to miało zasadniczy wpływ na nasze dalsze relacje.Taką osobę możemy traktować z niepojętym dla niej chłodem, dystansem.

Warto dbać o to, by podobieństwa, skojarzenia, jakie wywołują w nas inni ludzie zostały nazwane, uświadomione po to, by na koniec uznać odrębność tych osób. Zarówno królewna z bajki jak i Piotruś Pan mogą okazać się, po bliższym poznaniu fantastycznymi kumplami do tańca i do różańca.

Córka przypomina mi matkę. Ale jest sobą, czyli jest kimś innym niż matka, mimo, że wygląd, głos, gesty przywołują wspomnienia matki. Matkę znam jeszcze ze "szkolnych lat". Córkę właśnie poznałam. Jeśli uznam jej odrębność, uchronię się od spontanicznego usiłowania „przerabiania” jej na podobieństwo tego kogoś, kogo mi przypomina. Zamknę sobie możliwość poznania człowieka.

Czasem zdarza mi się zirytować z powodu tego, że ktoś nie domyślił się, że czegoś potrzebuję, albo oczekuję. Czasem uważam, że pewne kwestie są tak oczywiste dla innych, że nie ma potrzeby o nich mówić. Niedawno spotkałam się ze znajomym, który z ogromną fascynacją opowiadał mi o „więziennym” eksperymencie Philipa Zimbardo. Nie mogłam uwierzyć (czytaj: zaakceptować), że dowiedział się o tym dopiero teraz. Eksperyment przeprowadzono w latach siedemdziesiątych i od tamtego czasu powstało wiele publikacji na ten temat. A jednak. Złamałam zasadę „niedomyślności”. Nie domyślaj się, co chce powiedzieć twój rozmówca, jeśli zależy ci na porozumieniu.

W ogóle komunikowanie się, to temat rzeka. Powstało wiele teorii, schematów i modeli, które pozwalają zrozumieć, dlaczego ludzie, mimo deklarowanych chęci, nie są w stanie porozumiewać się. Pamiętam swoje zaskoczenie, kiedy pierwszy raz spotkałam się pracami Fridmanna Schulza von Thuna. Niemiecki psycholog przedstawił koncepcję, w której opisał, w jaki sposób każda wypowiedź może być odczytana na czterech płaszczyznach. Jakiś Kosmos - pomyślałam.

Wyobraźmy sobie, że chcąc podtrzymać rozmowę, z nowo poznaną osobą. Mówię - „Ładna dziś pogoda, dobra na spacer”.

Zawartość rzeczowa tej wypowiedzi, czyli fakt jest taki: pogoda jest ładna. Tak ładna, że można przy niej spacerować.

Inna płaszczyzna tej samej wypowiedzi odnosi się do relacji z osobą, do której się zwracam. „Ładna dziś pogoda, dobra na spacer” może oznaczać propozycję spaceru.

Trzecia płaszczyzna to informacja o mnie, wypowiadającej zdanie „Ładna dziś pogoda, dobra na spacer”, co czuję, co jest dla mnie ważne? Czyli w tym przypadku pragnę wybrać się na spacer przy ładnej pogodzie i w towarzystwie.

Czwarta płaszczyzna to mój apel, który wzywa rozmówcę albo do kontynuowania rozmowy o pogodzie, albo może stanowić nieśmiałą propozycję wspólnego spaceru.

I tak, wypowiedzenie zdania „Ładna dziś pogoda, dobra na spacer” może uruchomić w rozmówcy różne działania.

Jeden usłyszy dokładnie to, co jest wypowiadane, czyli rzeczową informacje o pogodzie. Treść wypowiedziana i usłyszana jest taka sama.

Drugi może zacząć domyślać się, jak go traktuję – proponuję mu spacer.

Kolejny jeszcze inaczej zinterpretuje moją wypowiedź – wydam mu się osobą wrażliwą na wdzięki natury, którą chcę podziwiać w towarzystwie.

Osoba wrażliwa na apel może od razu zareagować pytaniem – „To dokąd idziemy”?

Prawie w każdej wypowiedzi można wyróżnić wszystkie opisane płaszczyzny: rzeczową, wzajemnych relacji, ujawniania siebie i apel. Wypowiadający nie musi być świadomy, na jakiej płaszczyźnie jego wypowiedź zostanie odczytana. Co więcej, może nie zdawać sobie sprawy, z której płaszczyzny korzysta wypowiadając się.

Najbardziej znany i najczęściej cytowany przykład, opisany w podręczniku Schulza von Thuna Sztuka rozmawiania przedstawia małżeństwo podczas obiadu i ich „niewinny dialog” – Co to jest to zielone w sosie? - pyta mąż. – Mój Boże, jak ci nie smakuje, możesz stołować się gdzie indziej.

Uwielbiam ten przykład. Od kiedy rozpoczęła się moja przygoda z koncepcją "czterech uszu" i "czterech tub" dzięki którym każdy komunikat można analizować za pomocą tzw. "kwadratu wypowiedzi" nabrałam więcej pokory do wypowiadanych słów.

Niewinne pytanie, które mogło li tylko wyrażać ciekawość poznawczą – nie każdy wie co to jest zielony groszek – mogło zostać zamienione na krytyczną wypowiedź „Jesteś kiepską gospodynią”.

Ja jestem ja. Ty jesteś ty. Ja nie jestem ty. Ty nie jesteś ja. Wystrzegajmy się czytania w cudzych myślach. Szanujmy swoją odrębność i uważnie słuchajmy tego, co do siebie komunikujemy. To zwiększa gwarancję na wzajemne poznanie i korzystanie ze swoich unikalnych zasobów.

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Nie karmić gniewu, może wówczas straci na wadze




Wielokrotnie spotkałam się z osobami, które wyrażały przekonanie, że nie stosowałyby agresji, złośliwych zachowań, gdyby inni do takich zachowań ich nie prowokowali.

Rodzice złoszczą się na dzieci, bo te ich nie słuchają. Dzieci „na złość” rodzicom w mroźne dni nie noszą czapki i rękawiczek. Pracownicy postępują w myśl zasady „czy się siedzi, czy się leży pensja się należy”, bo mają dość nadmiernych wymagań i krytyki ze strony przełożonych. Nieuprzejmie traktujemy się w komunikacji miejskiej. Telemarketera straszymy założeniem sprawy o stalking. Reklamując cokolwiek w sklepie żądamy rozmowy z przełożonym, ignorując szeregowego pracownika. No i oczywiście zawsze młodsi spierają się ze starszymi. Niezadowoleni jesteśmy ze świadczeń lekarzy, mamy mnóstwo uwag do nauczycieli. Wygląda na to, że kłócimy się wszyscy i wszędzie.

Coś lub ktoś nas prowokuje. A prowokacja nasila albo wywołuje agresję z trzech powodów. Po pierwsze, wzbudza gniew i cierpienie, co wywołuje ewolucyjną reakcję „walcz” lub „uciekaj”. Po drugie. wzbudza chęć odwetu, zgodnie z regułą wzajemności i kulturowymi przekazami: „oko za oko”, „Jak Kuba Bogu”, itp. Po trzecie, podważa samoocenę i dobre mniemanie sprowokowanych o sobie i powoduje ich motywację do odzyskania „dobrego imienia”.

Złość kłębi się wokół i w nas. To bardzo toksyczne uczucie. Złość jest sygnałem. Jest fantastyczną energią do działania i do zmiany. Ale ma też swoją mroczną stronę. Pod złością kryją się zwykle inne uczucia. Tkwienie w złości gwarantuje, że nasze ważne potrzeby nie będą zaspokojone. Wylewanie złości na innych gwarantuje kłopoty. Złość karmią nasze myśli. Na przykład takie:

– ona powinna być inna, on powinien być inny, inaczej się zachowywać, co innego myśleć - wtedy byłoby dobrze;

– ona, on mnie nie szanuje, jest niewdzięczna, jest niewdzięczny, nie docenia, nie lubi, nie rozumie, a powinna, a powinien.


Pokarmem dla złości jest przekonanie, że ktoś powinien „coś” zrobić, żeby nam było dobrze. To niestety błąd. Ludzie niczego nie muszą, co najwyżej mogą, o ile chcą. I do tego my umiemy ich o to poprosić. Tak czyni człowiek dojrzały.

Człowiek dojrzały, w pełni dojrzały, gdy zachowa się niestosownie, albo źle oceni swoje zachowanie, to poczuwa się do odpowiedzialności za jego skutki. Podejmuje inne działania, niż dotychczasowe, z prostego powodu – nie jest dumny z tego co zrobił. Próbuje zrobić coś, co będzie „zadośćuczynieniem”, czyli próbą naprawy skutków swojego działania. I to jest OK.

Ludzie, wobec których zachowaliśmy się nie „w porządku” czasem próbują wzbudzić w nas poczucie winy. Poczucie winy jest czymś innym niż odpowiedzialność za negatywne skutki własnego zachowania.

Wzbudzanie poczucia winy często odbywa się poprzez krytykę. Nikt nie lubi być krytykowany, wyśmiewany. Niezadowolenie ze swojego zachowania może powodować, że gorzej się oceniamy i czasem tracimy siły na konstruktywną reakcję, czyli na zajęcie się naprawą skutków naszego działania. To świadczy, że daliśmy się wpędzić w poczucie winy.

Czasem spotykam osoby, które mimo, że cierpią i czują się skrzywdzone przez innych, nie decydują się na zmianę sytuacji, wybierając działania zwiększające jeszcze ich dyskomfort. Poczucie winy nie jest przyjemnym doznaniem, a jednak pojawiają się trudności w wyjściu z sytuacji. Zdarza się, że nie umiemy wyrażać emocji. Ale to nie wszystko. Osoby, z którymi wchodzimy w spory często nie potrafią przyjmować naszych emocji i usłyszeć naszych potrzeb.

Kiedy złości cię czyjeś zachowanie, po prostu, powiedz to i poproś o zmianę. Powiedz jakie emocje w tobie wywołuje zachowanie drugiej osoby:

– Nie pozwalasz mi dokończyć tego, co chcę powiedzieć. To mnie irytuje. Pozwól, że powiem, co mam do powiedzenia i oddam ci głos. OK.? Jeśli to nie przynosi oczekiwanego skutku, kontynuuj stanowczo, spokojnie bez lęku:

– Nie przerywaj mi. Przed chwilą prosiłam cię o to. Dalej mi przerywasz i coraz bardziej mnie to irytuje. Przestań, proszę. Nie ma we mnie zgody na takie traktowanie mnie. Wywołuje to we mnie bezradność, wynikającą z faktu, że moje zdanie, moje prawa nie są respektowane. Aby przerwać tę sytuację kontynuuj:

– Nadal mi przerywasz. Jeśli nie zaprzestaniesz, przerwę to spotkanie. Uprzedzam cię. Nie przerywaj mi, bo nie mogę się skupić. Nie będę słuchać tego, co mówisz i wyjdę. Wrócimy do tematu, jak emocje opadną. Ta rozmowa jest dla mnie ważna. Kiedy mi cały czas przerywasz, złoszczę się. Nie chcę rozmawiać w ten sposób. Proszę byś uszanował, co do ciebie mówię i wysłuchał mnie.

Jeśli jednak osoba, z którą rozmawiam czerpie wyraźną satysfakcję z mojej i swojej złości, oznacza to, że ta relacja jest zaburzona i powinna ulec poważnej zmianie. Jeśli nic się nie zmieni, sytuacja nie ulegnie zmianie i trzeba wprowadzić w czyn to, co zapowiedzieliśmy. Przerwać spotkanie i wyjść.

Czasem w takiej sytuacji złość się nasila. Są osoby, które wyzywają, poniżają, grożą, straszą. Zwykle te osoby nie potrafią z kimkolwiek rozmawiać bez obwiniania, pretensji, z odwagą wyrażać tego, co naprawdę czują i pragną. Jakie myśli karmią ich złość, jakie przekonania stanowią pokarm dla gniewu? Dopóki nie nauczą się słuchać, nie dowiedzą się. Zrozumienie siebie to trudna sztuka. Umiejętność zbudowania relacji jest jeszcze trudniejsza i bardzo ważna dla osiągnięcia satysfakcji życiowej. Bezwzględnie należy tę umiejętność rozwijać i doskonalić.

piątek, 17 kwietnia 2015

Czy muszą być ludzie ze stali? Czasem zdaje mi się, że powinni być z krwi i kości



Spotykam czasem ludzi, którzy na pierwszy rzut oka nie okazują żadnych emocji. Roboty. Cyborgi. Nastawieni na zadanie. Na cel. Konkret i zero emocji. Zamrożeni emocjonalnie, czy maskujący emocje?
Zamrożeni emocjonalnie, to prawdopodobnie ci, którzy nie zaznali ciepła, uczuć, opieki, troski i miłości od początku swojego istnienia. To tacy, którym odbierano prawo do emocji. Wychowani w krainie „Niewolno”. Nie wolno płakać, nie wolno krzyczeć, nie wolno chcieć, nic nie wolno. Zamrozili swoje uczucia by się chronić. By nie dopuścić do swojej świadomości nieprzyjemnych przeżyć. Jeśli dziecko widzi wokół siebie dorosłych, którzy często wybuchają gniewem, to może wyrobić w sobie przekonanie, że okazywanie uczuć jest zagrażające i złe. Nie wolno też nikomu o tym mówić. Tajemnica. Nie mówiąc o uczuciach, nie czując emocji nie ma potrzeby ich nazywać. One nie istnieją.
Nauka temu przeczy. Tłumienie uczuć odbywa się na poziomie nieświadomym. One tam żyją, czasem powodując depresje, lęki na poziomie emocjonalnym albo różne dolegliwości somatyczne na poziomie ciała. Albo jedno i drugie, bo umysłu od ciała nie da się oddzielić. Tak powstaje człowiek ze stali. A dokładniej człowiek ze złości, która staje się człowiekiem. Nie ma przyjaciół, ma nieudane związki, nie do końca ma pomysł na swoje życie. Dlaczego? Jeśli nie czuje się przykrych emocji, przyjemne też są nieosiągalne.
Maskujący emocje też prawdopodobnie mieli dzieciństwo pozbawione ciepła. Rodzice udawali, że się kochają, że kochają swoje dzieci. Naprawdę byli niezadowoleni ze wszystkiego. Było poniżanie, zakazy i nakazy i żadnego wsparcia. Czasem było bicie. W dziecku ukształtowała się bezradność, poczucie osamotnienia, zagrożenia w świecie, który wykorzystuje, oszukuje i poniża. Maska pozwoliła dorosnąć, ale dorosły nie nauczył się dawać ani troszczyć o siebie i innych. Wykorzystuje manipulację, aby osiągać swoje cele. Nie potrafi wyrażać swoich potrzeb, swojego zdania, próśb. Nie umie wydać polecenia ani odmówić, zwłaszcza jeśli uważa kogoś za autorytet. Nie potrafi odróżnić wrogów od przyjaciół, czuje lęk przed nazywaniem przykrych rzeczy po imieniu. Boi się odwetu i zranienia drugiej osoby.
Nieokazywanie swoich emocji to pułapka. Skąd inni mają wiedzieć, kim jest ten ktoś w masce? Dlaczego mają się domyślać, że ta  twarz "bez emocji" wcale nie oznacza obojętności? W środku zapewne kipią emocje, które pewnego dnia wybuchną. Odwracanie się od rozmówcy, unikanie kontaktu wzrokowego, „sztuczny uśmiech” mają swój cel. Maskują przeżywane trudne emocje. Osoby maskujące emocje mogą przeżywać strach przed przyłapaniem na kłamstwie, poczucie winy z powodu okłamywania, a czasem radość z oszukiwania. Ciężko im.
Człowiek z krwi i kości odczuwa emocje przyjemne i przykre. Popełnia błędy, płaci za nie odpowiednią cenę. Czasem jest źródłem konfliktów, ale dąży do rozwiązania problemów. Powodują nim ludzkie namiętności, ambicje i obsesje. Buduje relacje z innymi ludźmi. Ma w sobie coś uniwersalnego. Zarządza sobą. Bierze odpowiedzialność za siebie i swoje zachowania. Przyznaje się do błędów, nietaktów i porażek. Chce coś osiągnąć. Ma marzenia. Budzi się, je śniadanie lub nie, idzie do pracy, wraca, je obiad, bawi się z dziećmi, spotyka się z przyjaciółmi, przytula się do partnera, ma zdrowy sen, budzi się z pomysłem jak wykorzystać kolejny nowy dzień. Posiada odpowiednią ilość zasobów, by pokonać kolejne wyzwania. Człowiek z krwi i kości to ten, który potrafi zmierzyć się ze złością człowieka zamrożonego i nie ugnie się, gdy ujrzy twarz bez maski. Mahatma Gandhi powiedział „Dobro i zło muszą istnieć koło siebie, a człowiek musi dokonywać wyboru”. Zazwyczaj nie mamy wpływu na swoje dzieciństwo, ale mamy wpływ na dzieciństwo naszych dzieci i na naszą dorosłość również. Tak, że nie musimy być ze stali. Możemy być z krwi i kości.

środa, 15 kwietnia 2015

Optymizm i pesymizm różnią się jedynie w dacie końca świata



Optymizm i pesymizm różnią się jedynie w dacie końca świata.

Tak. Pesymista rzadko robi plany, bo i po co? Jeśli już je zrobi, łatwiej zidentyfikuje zagrożenia, jakie mogą pojawić się na drodze do celu. Optymista w ogóle nie uwierzy w koniec świata. Wydaje się, że Optymista ma większą motywację do czegokolwiek.

Każda różnorodność wśród ludzi jest fascynująca. W zespole pracowniczym dobrze jest mieć jednych i drugich - Pesymistów i Optymistów. Pesymizm i optymizm to sposób, w jaki niejako nawykowo widzimy i interpretujemy rzeczywistość. Są też tacy, którzy uważają się za Realistów. Realiści to osoby, które bez względu na to, czy bliżej im do Pesymistów, czy do Optymistów, najpierw oceniają, rozpatrują „za i przeciw” i dopiero na tej podstawie oceniają sytuację.

Optymiści wykorzystują niepowodzenia do nauczenia się czegoś. Porażka to szansa na zdobycie wiedzy i doświadczenia. Pesymiści traktują niepowodzenia jako problem osobisty, wręcz „osobowościowy”. Porażka potwierdza jakąś wadę charakteru.

Skąd się bierze Pesymizm i Optymizm? W znacznej mierze opiera się na przekonaniach – jedne dodają sił do działania, drugie przeciwnie – obezwładniają. Przekonania mają wiele wspólnego z tym, co ma się wydarzyć. Powszechnie znane i bogato opisane w literaturze są zjawiska: samospełniające się przepowiednie i efekt Pigmaliona. Siła przekonań na temat siebie, innych ludzi i świata ma znaczącą moc. Przekonania kształtują się na podstawie tego, co mówią ważne dla nas osoby, np. rodzice. Ważne są też wzorce kulturowe. Spotkałam się wielokrotnie z poglądem, że w Polsce nie wypada być Optymistą. Ktoś kto wygłasza pozytywne opinie, zwłaszcza na temat polityki, czy zjawisk społecznych może spotkać się z zarzutem braku wiedzy lub naiwności.

Swojego czasu krążył taki oto dowcip - Pesymista widzi ciemność w tunelu, Optymista dostrzega światełko a Realista - nadjeżdżający pociąg. Maszynista, wyjeżdżając z tunelu widzi tylko trzy postacie na torach. Wygląda na to, że zbyt optymistyczna ocena sytuacji może prowadzić do nieszczęścia. Podążanie w kierunku światełka może doprowadzić do katastrofy.

Zatem pesymizm, optymizm i realizm mogą być zarówno korzystne, jak i autodestrukcyjne.

Najkorzystniej jest, gdy w zespole ludzi, których łączy wspólny cel obecni byli Pesymiści, Optymiści i Realiści i do tego umieli ze sobą współpracować. Jeśli to z jakichś przyczyn jest niemożliwe, warto nauczyć „przełączać się” z jednego stanu na inny.






Coraz częściej słychać plotki, że koniec świata bliski.

Optymista w ogóle się tym nie przejmuje. Żyje teraźniejszością i stara się nie myśleć o przyszłości. Jest przekonany, że nawet jeśli dojdzie do nieszczęścia, to na pewno On przetrwa. Przecież zgodnie z Koncepcją Czerwonej Królowej wymierają te gatunki, które są mniej plastyczne od rywali.

Pesymista szybciej wpadnie w rozpacz. Będzie biadolić i w efekcie może zatracić jakikolwiek sens życia. W skrajnych przypadkach może nawet sprowokować własne unicestwienie.

Realista będzie czekać spokojnie na rozwój wydarzeń, a w międzyczasie zacznie śledzić wydarzenia na świecie, gromadzić informacje na temat możliwości przetrwania. Jest szansa, że zidentyfikuje przyczynę zagrożenia i uratuje świat od zagłady.

Gdyby Pesymista, Optymista i Realista podjęli kooperację, słuchali się nawzajem, zaufali sobie, wspierali się – mieliby większe szanse porozumieć się w sprawie daty końca świata.

Ale komu to jest potrzebne? I po co? Skoro, jak mawia klasyk - Martin Seligman "Optymistę spotyka w życiu tyle samo niepowodzeń i tragedii, co pesymistę, ale optymista znosi to lepiej".

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Przeludnienie świata doprowadziło do tego, że w jednym człowieku żyje wielu ludzi.



Ludzie są Ok. Każdy posiada zdolność myślenia. Ludzie decydują o swoim własnym losie. Człowiek zdrowy w sensie społecznym jest świadomy siebie i otaczającego świata. Świadomy, czyli zdolny do spontanicznych reakcji i budowania relacji z innymi ludźmi opartymi na bliskości i otwartości. To właśnie zdolność budowania takich relacji pozwala zaspokoić nasze podstawowe potrzeby – potrzebę bezpieczeństwa, przynależności, uznania, itd. A jak się ma "świadomość" do stosowanych czasem intryg i manipulacji wobec drugiego człowieka? Czy za każdym razem stosując podstępny szantaż realizujemy określony plan? Czy jesteśmy tego świadomi?
Lubię odwoływać się do autorytetów. Stephan Karpman doktor nauk medycznych, lekarz psychiatra i psycholog opracował fascynujący model Trójkąta Dramatycznego opary na teorii Analizy Transakcyjnej Eric’a Berne. W modelu tym zakłada się, że człowiek w relacjach z innymi ludźmi może występować w trzech komplementarnych rolach psychologicznych – Ofiara, Prześladowca i Wybawca/Ratownik. Role te wzajemnie się uzupełniają i nie są stałe. Najczęściej jest tak, że Ofiara może zamienić się w Prześladowcę, Wybawca/Ratownik w Ofiarę, itd. Wchodząc w jedną z ról uruchamiamy pozostałe zarówno u innych, jak i u siebie.
Prześladowca prezentuje postawę – ja jestem Ok – Ty jesteś nie Ok – poniża, krytykuje, upokarza, obniża wartość innych ludzi. Wyznacza ograniczenia, reguły, czy wymagania i egzekwuje je w sposób drobiazgowy. Działa w złości, zaspakaja głównie swoje potrzeby i dba o swoje interesy. Nie licząc się z uczuciami i racjami innych ludzi, przysparza im cierpienia.
Wybawca/Ratownik może sprawiać wrażenie, że spieszy ze szczerą i bezinteresowną pomocą. Zdarza się, że w zakamuflowany sposób, pod pretekstem chęci udzielenia wsparcia i wykorzystania posiadanych kompetencji uzależnia od siebie innych, jednocześnie w ten sposób odmawia umiejętności samodzielnego rozwiązywania problemów. Co zyskuje Wybawca/Ratownik? – poczucie wyższości, przewagi (ja jestem Ok) i unika w ten sposób roli Ofiary. Jeśli kiedyś wobec kogoś, kto ci pomagał zrodziło się w tobie poczucie bezsilności, niższości i niemocy, być może byłaś, byłeś w pozycji Ofiary. Ofiara „wysyła” komunikat, że nie potrafi samodzielnie poradzić sobie z zadaniami. Przyjmuje pozycje uległości, podporządkowania i bezsilności (ja jestem nie Ok.). Swoim myśleniem, uczuciami ale przede wszystkim zachowaniem uruchamia pojawienie się pozostałych ról Prześladowcy i Wybawcy/Ratownika.
Człowiek świadomy świadomie wchodzi w rolę osoby asertywnej – Ja jestem Ok, znam swoje i twoje prawa i je przestrzegam – Ty jesteś Ok, znasz swoje i moje prawa i je przestrzegasz. W ten sposób unika wkręcenia się w „Trójkąt Dramatyczny”. Swoją drogą moje i twoje prawa to te same prawa.
Czasem ludzie „lubią” niektóre role. Ofiara może przyjąć postawę pasywną. To jest wygodne. Wówczas to inni rozwiązują problemy. Dzieci robią to doskonale swoim matkom. – Mamo, gdzie jest mój zeszyt, położyłem tu na stole i go nie ma. Po takich słowach często matki wkręcają się w rolę Wybawcy/Ratownika i z pietyzmem pakują do tornistra nie tylko zeszyt, wziąwszy go uprzednio ze stołu. Leżał tam „niewidoczny” dla naszego kochanego syneczka. Gdy długo tkwimy w roli Ofiary, wówczas inni przejmują odpowiedzialność za nasze życie. Ale uwaga – nie ma Ofiary bez Prześladowcy i Wybawcy/Ratownika.
Gdy zorientujesz się, że grasz jedną z ról (Ofiara, Wybawca/Ratownik, Prześladowca) wszelkimi siłami dokonaj analizy. Po pierwsze zrób coś, co pozwoli zrozumieć sytuację. Jaki jest cel? O co walczymy? Dokąd zmierzamy? Co mówią ludzie?
Jeśli jest ktoś, kto komunikuje swoją słabość, dąży do tego, by ktoś go wyręczył w trudnym zadaniu – może grać rolę Ofiary. Może być tak, że to my nieświadomie zaczynamy wchodzić w rolę Wybawcy/Ratownika - „Ona sobie nie poradzi, muszę jej pomóc”, może nawet widzimy na horyzoncie Prześladowcę Ofiary?
Aby uchronić się przed wejściem w nieświadome role powinniśmy zidentyfikować tzw. toksyczne myśli, które będą nas zachęcać do wejścia w rolę Ofiary, Prześladowcy, czy Wybawcy/Ratownika.
Przykłady toksycznych myśli:
W roli Prześladowcy: to gówniarz, prostak, oszust, nie ma racji, pokażę mu, załatwię go, usadzę, ustawię go, nie wolno mu tak robić! Musisz! Ty zawsze…!, Ty nigdy…! 
W roli Ofiary: on mnie krzywdzi, wykorzystuje, jest niewdzięczny, szkodzi mi, zniszczył mnie, zranił, to niesprawiedliwe, dlaczego to przydarza się mnie?, nikt mnie nie rozumie… 
W roli Ratownika: nie mogę mu odmówić, muszę pomóc, tylko ja mogę to załatwić, nie poradzą sobie beze mnie, zrobię to dla świętego spokoju, kto, jeśli nie ja…, nikt tego nie zrobi dobrze… 
Po czym poznać, że daliśmy się wciągnąć w Trójkąt Dramatyczny? Odczujemy silne emocje i poczujemy znaczny wydatek energii. Rozmowy są bardzo wyczerpujące. Trudno o nich zapomnieć. Czasem takie emocje zalegają w nas przez dłuższy czas i nakręcają do irracjonalnych działań, np. pisanie natarczywych emaili krytykujących czyjeś zachowanie, mimo, że sprawa już dawno została wyjaśniona. Gra – nieświadoma gra w Ofiarę, Prześladowcę i Wybawcę/Ratownika wydaje się niewinna, ale jak podają źródła jej skutki mogą być katastrofalne i prowadzić do poważnych problemów.
Lubię pomagać. Pomaganie jakkolwiek szlachetne i dobre, nie zawsze wychodzi na dobre. Pomagając zakładam, że mam coś, czego innym brak. Staję się Wybawcą/Ratownikiem? Powołując się na zasadę wzajemności, pomagając, spodziewam się odwdzięczenia. Jeśli go nie otrzymam staję się Prześladowcą? Każdy człowiek posiada wolną wolę i odpowiada za swoje czyny. Odpowiedzialność więc spoczywa po obu stornach. Ja odpowiadam za siebie, za własne sumienie, ale nie mogę i nie mam zamiaru brać na siebie odpowiedzialności za czyjeś decyzje. Mogę stać się Ofiarą.
Cóż, świadomość pilnie poszukiwana. Świadomość, czyli dostrzeganie uczuć i emocji swoich i innych ludzi, rozumienie sposobu komunikowania się. Świadomość to gwarancja modnej ostatnio uważności. Dzięki niej stajemy się refleksyjni. Świadomość to źródło akceptacji i doceniania siebie jako osoby za to, kim jestem (nie za to, co robię). Świadomość to też odwaga, by zatrzymać się i przyjrzeć samemu sobie, wziąć odpowiedzialność za swoje życie, relacje, decyzje.

piątek, 10 kwietnia 2015

Zatrzymaj się i pomyśl o tym inaczej!

Oburzenie nigdy nie powinno być tak głębokie, by nie mogło wybuchnąć. 
Powszechnie wiadomo, że emocje są gwarancją naszego przetrwania. Potrzebny jest nam stres, by przeżyć. Emocje informują, czy to co dzieje się ze mną i wokół mnie jest ważne. To emocje mobilizują do działania, do nazywania swoich potrzeb. Jeśli jednak emocje kontrolują nas, pojawiają się nagle i z mocą, której nie potrafimy okiełznać, potrzebne są techniki kontroli emocji. 
Moja ulubiona metoda polega na podjęciu intelektualnego wysiłku – „zatrzymaj się i pomyśl o tym inaczej”. Gdy mam do czynienia z zachowaniem pełnym gniewu, chamskim, krzykliwym – traktuję je jako przejaw zagubienia, frustracji, lęku człowieka, a nie jako jego osobisty atak na mnie. Ze wszystkich sił staram się zrozumieć „gniewną stronę”. 
Kim jest Gniewny Człowiek? Napady furii mogą mieć różne przyczyny: brak magnezu, zaburzenia hormonalne, długotrwały i nadmierny stres, zaburzenia osobowości. Osoba, która przeżywa napad złości może widzieć siebie, jako ofiarę czyjegoś postępowania i odczuwa potrzebę obrony własnej osoby. Swój gniew, traktuje jako zrozumiały i adekwatny, przypisując za niego odpowiedzialność innym ludziom. Złośnik skłonny jest myśleć, że nie denerwowałbym się aż tak bardzo, gdyby inni się zmienili, inaczej postępowali... Takie myślenie może stać się jednak pułapką, która nakręca spiralę wrogości i czyni z nas niewolnikami złości. 
Wybuchy złości mogą też wskazywać na uzależnienie od emocji. Tak, od emocji można się uzależnić. Przeciętne średnie przedsiębiorstwo, a w nim główny bohater – gniewny szef. Właśnie dowiedział się, że ktoś „z góry” zakwestionował zaproponowane przez niego rozwiązanie. Jego „wewnętrzny głos” szepnął - Prawdziwy szef zna się na wszystkim. Jednocześnie zdał sobie sprawę, że nie potrafi wykrzesać z siebie nic więcej, poczuł, że jest do niczego. Nie wiedział nawet, w czym tkwi problem. Ale zamiast powiedzieć – źle się stało, gonią nas terminy, trzeba szybko ustalić, kto może pomóc wyjaśnić problem, wykrzyczał ze złością - Co wy znowu spieprzyliście, nie można na was polegać, nic nie jesteście w stanie zrobić bez kontroli, znowu muszę za was świecić oczami, do niczego się nie nadajecie”
Jest ci źle, zmień nastrój. Ten przykład pokazuje jak można używać złości do zmiany nastroju. Wstyd, który poczuł gniewny szef był nie do wytrzymania. Bradshaw w książce „Zrozumieć rodzinę” nazywa takie zjawisko emocjonalnym oszustwem, czyli usankcjonowanym przez rodzinę uczuciem, którym zastępuje się uczucie nieakceptowane, wstydliwe. Gdy jesteśmy, jako dzieci, zaniedbywani, czujemy się odrzuceni, samotni, smutni, źli i oczywiście odczuwamy wstyd. Te uczucia są bolesne. Skąd się bierze wstyd? Porównujemy się z innymi dziećmi, które na takie zaniedbania nie cierpią – są ładne, kochane, zadbane. My wstydzimy się, nie chcemy naszego życia. Wstydzimy się siebie, gdy uważamy się za gorszych od innych, czujemy się inni i niedopasowani do otoczenia, sami siebie źle oceniamy. Zwykle wiąże się to z uporczywymi myślami na własny temat, w które zaczynamy wierzyć i które w końcu odbierają nam moc i motywację do działania. 
Ważne, co o sobie myślisz. Osoby odczuwające wstyd często prowadzą ze sobą wewnętrzny monolog, pełen przykrych ocen i osądów: „Jestem głupia. Jestem beznadziejna. Nie jestem na tyle wartościowa, żeby się ze mną liczyć. Jestem nudna i nie wzbudzę zainteresowania. Nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Nic nie umiem zrobić dobrze. Na pewno mi nie wyjdzie i skompromituję się”. Oczywiste jest, że takie myśli obniżają nasze samopoczucie, podwyższają poziom stresu i zgodnie z zasadą samospełniającego się proroctwa, zwiększają ryzyko niepowodzenia. W rezultacie w stanie silnego napięcia popełniają błąd albo wycofują się z działania, co jeszcze bardziej wzmacnia ich zniechęcenie do siebie, wstyd i brak szacunku i potwierdza złe zdanie o samym sobie. 
Uzależnienie to brak zgody na cierpienie. Emocje same w sobie mogą stać się uzależnieniem. Możemy zastępować jedną emocję inną - mniej bolesną. Jak taki proces przebiega? Bradshaw pisze o oszustwach emocjonalnych: „Uczucia wstydliwe zastąpić można innymi uczuciami. Podobnie dzieje się ze złością. Złość często ulega wyparciu i zamienia się w uczucie łatwiejsze do tolerowania lub mniej przez rodzinę tępione, np. poczucie krzywdy czy winy. Zamiast odczuwać złość, człowiek odczuwa coś innego, bardziej strawnego. Trzyletni Jaś jest wściekły, bo mama obiecała mu, że go zaprowadzi do centrum zabawy, ale teraz próbuje się z tej obietnicy wykręcić. Chłopczyk wrzeszczy i tupie nóżkami (jak to jest w zwyczaju u trzylatków), oznajmia mamie, że ją nienawidzi. Ale mama jest osobą współuzależnioną i dogłębnie zawstydzoną. Panicznie boi się złości, u siebie i u innych. Kiedy Jaś się złości, uruchamia w matce złość wobec własnych rodziców. A ponieważ emocja ta wyzwala w niej wstyd i poczucie winy, próbuje się z tym uporać zawstydzając syna. Wyjaśnia mu zatem, że gniewając się na nią, sprawia jej wielką przykrość. A ponieważ jeszcze jako mała dziewczynka nauczyła się złość przekształcać w smutek, zaczyna płakać. Kobiety często płaczą, kiedy się gniewają. A oto scenka z dzieciństwa mamy: tata się na nią gniewa, bo zamiast iść spać, ciągle się bawi w swoim pokoju. Tata zaczyna krzyczeć, ona w bek. Tacie robi się głupio, więc bierze córeczkę na ręce i ją przytula. Przynosi szklankę soku i kołysze ją do snu. Już jako mała dziewczynka mama Jasia zrozumiała, że rodzice smutek akceptują, więc nauczyła się przekupywać ich smutkiem. Złością niczego nie mogła zwojować. Więc gdy Jaś krzyczy, że ją nienawidzi, rozpłakuje się i mówi, że może się kiedyś tak zdarzyć, że on będzie jej potrzebował, a jej nie będzie. Może mu nawet zagrozić, że pójdzie sobie i umrze! Biednemu Jasiowi grunt się usuwa spod nóg. Czuje się porzucony, jest przerażony, boi się, że mama go zostawi. Biegnie do niej pełen poczucia winy. Świadomość gniewu znika, ustępując miejsca poczuciu winy. Ja sam przez większość życia ze strachu tłumiłem złość. Ilekroć zdarzyło mi się na kogoś rozgniewać, natychmiast zaczynałem się bać. Byłem wręcz przerażony. Nawet jeżeli nikt mi nie zabraniał wyrażania gniewu, usta mi drgały, głos mi się załamywał, cały się trząsłem”
Wstydzić to się mogę wtedy, gdy zrobię coś, przez co krzywdzę innych ludzi, stosuję przemoc, kradnę itp. Tak, że metoda, którą stosuję „zatrzymaj się i pomyśl o tym inaczej” pomaga mi nie tylko zrozumieć „gniewną stronę”. Czasem nazwanie zachowania pełnego gniewu, chamskiego, krzykliwego, wyrażenie protestu wobec takiego traktowania, nazwania uczuć, jakie to zachowanie wywołuje we mnie, może stać się początkiem drogi „Gniewnego Człowieka” do uporania się ze swoją frustracją, lękiem. Ze wszystkich sił warto im pomagać. Nam też się będzie żyło lepiej.